Ryszard Kapuściński twierdził, że człowiek jako istota rozumna zaczyna się „od tego pierwszego wspomnienia, do jakiego możemy sięgnąć wstecz”. Autorzy niektórych pamiętników - np. Jacek Kuroń w autobiograficznej książce „Wiara i wina” – widzą związek między pierwszym wspomnieniem a dalszym życiem. Jaka jest Pani opinia w tej kwestii?
Takie sugestie warto raczej odnosić do całego dzieciństwa, do jego niekwestionowanej roli w procesie stwarzania i tworzenia się człowieka. Zapewne przywołanym osobom nie chodziło o izolowane wydarzenie biograficzne, lecz o całokształt atmosfery, w jakiej wzrasta i rozwija się dziecko. Myślę, że sporo osób zastanawia się nad tym, jak to możliwe, iż większość tych, którzy choćby intuicyjnie zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo zostali skrzywdzeni w dzieciństwie przez najbliższe im osoby, zwłaszcza przez rodziców, potem postępuje tak samo lub jeszcze gorzej wobec własnych dzieci. Czasami taki łańcuch krzywd i zadawania jątrzących ran ciągnie się przez całe pokolenia. To bardzo interesujący problem, związany z naśladownictwem i przejmowaniem wzorców zachowań. Najciekawsze w tych procesach jest to, że zwykle sporo wiemy o tym, jak być powinno i w badaniach psychospołecznych kreujemy się na tych-którzy-niemal-wszystko-wiedzą, lecz mimo tej wiedzy i mimo obecnych w historii każdego narodu wielu wzorów godnego życia, mimo dobrych chęci i zamiarów naśladowania autorytetów, rzadko wykorzystujemy nauki płynące z czyichś doświadczeń. Zwykle uważamy, że to co zdarzyło się drugiemu człowiekowi, mnie się nie zdarzy lub zdarzy się inaczej. Tymczasem zazwyczaj i zdarza się, i przebiega tak samo, a wtedy żałujemy, że nie posłuchaliśmy czyjejś rady, że zlekceważyliśmy wskazówki, odrzuciliśmy wspierającą dłoń…
Elisabeth Lotus przeprowadziła badania, które dowodzą, że można „wszczepić” wspomnienia – nie dosłownie, jak w filmie „Pamięć absolutna”, lecz poprzez przekonanie innej osoby, że zapamiętała coś, czego nie była świadkiem. Maria Iwaszkiewicz twierdzi, że nie zawsze wie, czy jakiś fakt z dzieciństwa zapamiętała sama, czy też wie o nim od rodziców. Słyszałem też o zjawisku „przywłaszczania” wspomnień przez bliźniaków.
Takie zniekształcenia zapamiętanych zdarzeń są możliwe. Od najwcześniejszych lat jesteśmy przecież bardzo powoli przygotowywani do tworzenia historii własnego życia. Żaden rodzic nie poprosi dwulatka o zrelacjonowanie wizyty u dziadków, lecz już inaczej postąpi wobec dziecka sześcioletniego. Opowiadając o zdarzeniu, w którym uczestniczyło, dziecko utrwala pamięć o nim i o swoim w nim udziale. A jeśli podczas tego opowiadania rodzic doda kilka barwnych spostrzeżeń, przywoła czyjąś wypowiedź, zwróci na coś uwagę, dopyta, wyjaśni - to te elementy także zostaną utrwalone w dziecięcej pamięci. Nic więc dziwnego, że po latach trudno odróżnić, czy u dziadków sami doświadczyliśmy niezwykle miłego zapachu świąt Bożego Narodzenia, czy też to pachnące wspomnienie zostało „dopisane” przez kogoś z rodziny. Ale jeśli już zostało tak zapamiętane, to jest nasze – autobiograficzne.
Często i w życiu dorosłym dzieje się tak, że jeśli kilkakrotnie opowiadamy jakąś historię zaczerpniętą z własnego doświadczenia i nieco ją koloryzujemy, chociażby dla ciekawszego efektu, to po pewnym czasie sami zaczynamy wierzyć we wprowadzone ubarwienia i uznawać je za prawdziwe. W skrajnym przypadku możemy się stać narcystycznymi mitomanami, nałogowymi kłamcami, którzy tworzą rozmaite historie z sobą w roli wyjątkowego bohatera i którzy naprawdę wierzą we własny heroizm. Fredro wykpił mitomana w postaci niezapomnianego Papkina, a z całej plejady ujawnionych kłamców patologicznych największe wrażenie wywarł na mnie Ernest Hemingway.
Sonda | |||||||||||||
| |||||||||||||
Joanna Szczepkowska z pasją reportera i detektywa odtwarza historię swojej rodziny. czytaj całość >>>