Zastanawiając się, skąd pochodzimy i kim jesteśmy, pomyślałam o podobieństwie do ptaków: przylecieliśmy, odlecieliśmy, sercem wracamy. „Ptakom podobni”. Lubię ten tytuł. Na okładce książki widnieje zdjęcie dworca kolejowego, bowiem prawie wszystkie opowieści rozpoczynały się od przyjazdu pociągiem do Kwidzyna – mówi w rozmowie z PiszemyWspomnienia.pl Krystyna Gromek, autorka wspomnieniowych książek związanych z Kwidzynem.
Kiedy Pani zaczęła pisać?
Pierwszy kierunek studiów, który ukończyłam - chemia – był dość odległy od spraw związanych z pisaniem. W okresie PRL - w świecie granic, które niełatwo było przekroczyć - sporo podróżowałam. Kilka redakcji poprosiło mnie o opisywanie zwiedzanych miejsc na ich łamach. Przekazywałam „korespondencje własne” do „Dziennika Bałtyckiego”, „Głosu Wybrzeża”, ówczesnego miesięcznika „Podróże”. Nie miało to nic wspólnego z pamiętnikarstwem.
Co spowodowało zmianę zainteresowań?
Jako dziecko znalazłam się w bardzo osobliwych okolicznościach w miejscowości Kwidzyn. Mój ojciec, prawnik, w 1950 r. okazał się „wrogiem ludu” i razem z rodziną musiał opuścić Gdańsk. Otrzymał nakaz osiedlenia się w miejscu odległym o co najmniej sto kilometrów od pasa nadmorskiego. Te sto kilometrów to był właśnie Kwidzyn. Podobny los spotkał także rodziny moich koleżanek i kolegów. Dowiedziałam się o tym dopiero jako osoba dorosła, bo powojenne dzieci o sprawach swoich rodzin nie rozmawiały z nikim. Rodzice nie znosili Kwidzyna. Ojciec starał się o pozwolenie powrotu do Gdańska. Uzyskał zgodę w 1957 r. - na trzy miesiące przed moją maturą. Zdałam ją w Gdańsku. Przez wiele lat nie miałam kontaktu z Kwidzynem. Choć moja mama, która uczyła w kwidzyńskim liceum, nie mogła przezwyciężyć niechęci do tego miasta, to jednak była ciekawa losu swoich uczniów. Postanowiłam zaspokoić jej ciekawość. Szukałam jej dawnych uczniów, interesując się, gdzie mieszkają, jak ułożyło im się życie, co robią. Zaczęłam jeździć na zjazdy organizowane przez moje kwidzyńskie liceum. W czasie jednego z nich zdecydowałam, że przybliżę szkolnym koleżankom i kolegom czas kwidzyńskiej młodości i napiszę coś o nich. Od dawna wiem, że ludzie najchętniej czytają o sobie, swoich przeżyciach. Wykorzystując prowadzony w szkole pamiętnik, napisałam książkę „Wiosenne lata w kwidzyńskim liceum”. Wydałam ją własnym sumptem w najmniejszym nakładzie, jaki był wtedy możliwy – 150 egzemplarzy. Zawiozłam ją na kolejny zjazd absolwentów liceum. Nikt nie słuchał przemówień w czasie oficjalnej akademii - wszyscy czytali moją książkę. Bardzo się podobała.
To było Pani pierwsze doświadczenie pamiętnikarskie?
Tak. Z tego doświadczenia postanowiła skorzystać kwidzyńska dziennikarka Bożena Bardelska. Zwróciła się do mnie z prośbą o zezwolenie na zamieszczenie w swojej książce fragmentów moich wspomnień. Zgodziłam się bez namysłu. Potem żałowałam tej decyzji, bo w książce Bożeny Bardelskiej zostały pomieszane osoby i fakty. Byłam bardzo niezadowolona, czemu dałam wyraz w rozmowie telefonicznej. Niezrażona moją opinią dziennikarka poinformowała, że burmistrz Andrzej Krzysztofiak chciałby powołać Klub Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej przeznaczony dla osób, które wyrosły w Kwidzynie, a potem opuściły to miasto. Zostałam zaproszona na spotkanie w tej sprawie.
Dodaj swój komentarz | więcej prezentacji |